|

Wypadek na przejeździe, eksperymenty społeczne i potęga informowania

Ten wpis będzie dość długi i będzie w nim o kilku rzeczach, więc dla większej czytelności podzieliłem go na kilka punktów.

 

1. Dzień z życia, o którym trudno będzie zapomnieć

Kilka lat temu Ridley Scott i Kevin Macdonald stworzyli ciekawy projekt, film dokumentalny Life In a Day – Dzień z życia na Ziemi, obrazujący 24 godziny z życia ludzi na Ziemi. Kilka tygodni wcześniej autorzy poprosili o udokumentowanie jednego dnia z życia. Zadaniem wszystkich chętnych było udokumentowanie dnia ze swojego życia. Był to 24 lipca 2010. Następnie nagrania zostały przesłane do autorów, którzy zmontowali je, tworząc film dokumentalny, pokazujący jeden dzień na Ziemi – od północy do 23:59. Cały film można zobaczyć tutaj, naprawdę polecam! https://www.youtube.com/watch?v=JaFVr_cJJIY

Jedna bohaterek (tuż przed końcem filmu, 1:29;30) w swoim monologu trochę się skarży, że zaraz północ, a ona nie przeżyła niczego legendarnego(jakby to powiedział Barney Stinson ze świetnego serialu Jak poznałem waszą matkę). Przez cały dzień czekała, że wydarzy się coś wspaniałego, coś, żeby mogła docenić ten dzień. Mówi jednak potem: Ale prawda jest taka, że to nie zawsze się zdarza. A mi nasuwa się pytanie: Czy to na pewno źle? Obok dni legendarnych są przecież (i muszą być) dni zwykłe, których jest przecież większość.

Sobota, 15 czerwca 2019 to jeden z takich dni w życiu, o których będę długo pamiętać. Zapewne wielu z nas ma takie swoje prywatne dni, o których będzie długo pamiętać. Może do końca życia. Powody pamiętania bywają różne – to dni dobre, dni złe albo dni trudne do jednoznacznego przypisania tylko do jednej z tych kategorii, ale na pewno doświadczamy w nich czegoś, co ma ogromny wpływ na nas i, często, na nasze dalsze życie. Czasami wracamy do nich z radością, żeby poprawić sobie humor, ale czasami, mimo chęci, nie jesteśmy w stanie wymazać ich z pamięci. Wśród nich są również dni, które pozostają w pamięci wielu ludzi. Być może pamiętacie, co robiliście 11 września 2001 roku? To właśnie jeden z takich dni, że jeśli zapytacie kilku osób, co pamiętają z tego dnia, to przypuszczam, że usłyszycie wiele historii z wieloma szczegółami. A co usłyszycie, kiedy tych samych osób zapytacie o to, co robiły, na przykład, 7 maja bieżącego roku albo w czwartek trzy tygodnie temu, a może (strzelam) 12 marca 2012?

Co się zatem stało w sobotę 15 czerwca 2019, że to będzie dla mnie jeden z takich pamiętnych dni? Tego dnia jechałem pociągiem. Nie, to nie była moja pierwsza podróż pociągiem. Zdarza mi się podróżować tym środkiem transportu, choć zdecydowanie częściej poruszam się samochodem. Tyle że właśnie z tym pociągiem, w którym siedziałem, przecięła się (i zakończyła na tym świecie) droga pięciu osób podróżujących osobowym citroenem.

2. Podróż pociągiem

W tym dniu Kasia, moja żona, była na szkoleniu w Warszawie. Szkolenie miało trwać do późnego popołudnia, więc żeby po intensywnym szkoleniu nie musiała pokonać całej trasy z Warszawy do Lubawki za kółkiem, postanowiłem, że wyjadę jej naprzeciw. O 16.10 ruszyłem pociągiem z Lubawki do Sędzisławia, gdzie przesiadłem się do pociągu, który miał mnie zawieźć do Wrocławia. Pogoda w Sędzisławiu była całkiem dobra, nie było za gorąco, ale też nie padało. Wsiadłem do wagonu i zająłem się zleceniem tłumaczeniowym, które miałem do skończenia. Do Wrocławia mieliśmy dojechać na 18.45, ale nie dojechaliśmy. Około szóstej pogoda się popsuła, zaczęło padać i rozpętała się burza.

Zajęty stukaniem w klawiszki, nie zwracałem większej uwagi na pogodę, ale w pewnym momencie podniosłem głowę i spojrzałem przez okno – deszcz zacinał w szyby pędzącego pociągu. Pomyślałem wtedy, że jedziemy z dużą prędkością w strugach deszczu, ale że maszynista z pewnością panuje nad sytuacją. Opuściłem głowę, a chwilę później poczułem lekkie szarpnięcie i pociąg zaczął hamować.

Po chwili w pociągu zrobiło się cicho, bo silniki pociągu zostały wyłączone. Klimatyzacja przestała działać, a pasażerowie zaczęli zdawać sobie sprawę, że chyba chwilę postoimy. Może jakaś awaria? to pytanie słyszałem najczęściej w rozmowach pasażerów w moim wagonie. Było też inne pytanie: Może na coś najechaliśmy?.

Kilka minut później pojawiły się pierwsze głosy, że chyba rzeczywiście na ‘coś’ najechaliśmy. Początkowo ktoś mówił o motocyklu na przejeździe, potem ktoś z obsługi pociągu przeszedł przez wagon mówiąc o samochodzie, w który nasz pociąg wjechał z wielką siłą. Ten sam człowiek z obsługi zapytał pasażerów, czy nikomu nic się nie stało. Nikomu z pasażerów pociągu nic się nie stało, ale osoby znajdujące się w samochodzie nie miały tego szczęścia. To lekkie szarpnięcie, które poczułem było bowiem uderzeniem w znajdujący się na przejeździe samochód z pięcioma pasażerami w środku. Różnica masy i prędkości pociągu i samochodu była tak wielka, że z samochodu nie zostało prawie nic, a pasażerowie pociągu nawet (prawie) tego nie poczuli.

 

3. Geneza konfliktu

Pociąg zatrzymał się kilka kilometrów przed Kątami Wrocławskimi, w pobliżu wsi Nowa Wieść Kącka. Około 19 Pan Strażak wszedł do wagonu i poinformował, że doszło do wypadku śmiertelnego i że co najmniej dla jednej osoby na pomoc było za późno”, dodając przy tym, że to prawdopodobnie nie koniec tragicznych wiadomości. Potem pojawiły się wiadomości o trzech ofiarach, a jeszcze kilka minut później stało się jasnym, że w wypadku zginęli wszyscy pasażerowie samochodu.

Wielka tragedia, 5 osób nie żyje, jak musi się czuć maszynista pociągu, na miejscu pracują służby – straż pożarna, policja, pogotowie ratunkowe. Czas mija, a pasażerowie pociągu nie otrzymują zbyt wielu informacji o sytuacji. Pociąg Kamieńczyk miał dojechać do Lubonia pod Poznaniem (na pociągu widziałem informację, że jedzie do samego Poznania, ale okazało się, że z powodu remontu torów trasa jest skrócona). Wielu pasażerów w moim wagonie jechało właśnie do Poznania. Pasażerowie chcieli dowiedzieć się, w jaki sposób będą mogli kontynuować podróż. Dla pasażerów samochodu podróż się skończyła, ale 240 osób podróżujących pociągiem czekało na wiadomości od PKP o sposobie dalszej jazdy.

Niestety mijały minuty, które przeszły w godziny, a w tym czasie obsługa pociągu nie była w stanie udzielić żadnych informacji. Przechodzili co jakiś czas przez nasz wagon, ale nie byli w stanie nic powiedzieć. Czas mijał, a w pasażerach narastało zdenerwowanie. Pytania o komunikację zastępczą były zbywane stwierdzeniami, że autobusy dla tylu osób nie pojawią się znikąd. To oczywiście zrozumiałe, ale brak określenia chociażby orientacyjnych ram czasowych nie uspokajał coraz bardziej podenerwowanych pasażerów.

Ja w tym czasie byłem cały czas zajęty tłumaczeniem. Uznałem, że najlepiej zająć się czymś i nie spoglądać co chwilę na zegarek, bo niczego to nie przyspieszy. Na szczęście brak klimatyzacji nie przeszkadzał za mocno, bo po burzy temperatura na zewnątrz spadła. Nie można tego jednak powiedzieć o temperaturze emocji w moim wagonie.

Około 20, czyli półtorej godziny po wypadku, kilkoro młodych pasażerów puściło na telefonie muzykę. Wystarczyło półtorej godziny, by zamiast wyciszenia i uszanowania śmierci pasażerów samochodu, młodzi pasażerowie pociągu powrócili do życia własnym życiem. W tym momencie jedna ze starszych pasażerek zwróciła młodym uwagę. Nie użyła jednak powyższego czy podobnego argumentu. Zapytała, czy młodzi ludzie mają pozwolenia na odtwarzanie muzyki w miejscu publicznym. No i się zaczęło.

 

4. Eskalacja

Wagon podzielił się na dwa obozy. Jedni dowiedzieli się, że są moherami i starymi piernikami, drudzy usłyszeli o niewychowanej młodzieży i gówniarzerii. Wystarczyło półtorej godziny siedzenia w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, w sytuacji odbiegającej od codziennych, utartych zdarzeń, by tak łatwo z obu stron padały słowa powszechnie uznane za obraźliwe i groźby wezwania policji. Co ciekawe, obie strony zgodnie deklarowały, że to policja powinna wyjaśnić sytuację i opowiedzieć się, kto ma rację i była to jedyna w tym momencie płaszczyzna porozumienia w wagonie.

Wzajemne przekrzykiwania się trwały ponad 15 minut, ostatecznie muzyka została ściszona, a potem wyłączona, ale uszczypliwe komentarze rzucane przez obie strony mimochodem – już nie bezpośrednio do drugiej grupy – trwały dalej, przynajmniej jeszcze przez pół godziny.

Nie brałem udziału w kłótni, nie stanąłem (nawet w głowie) po żadnej ze stron. Argumenty żadnej z grup do mnie nie przemawiały, ale nie miałem też chęci występowania w roli mediatora. Emocje były już tak duże, że chyba żadne argumenty nie zdołałby w tym momencie przekonać uczestników awantury do jej zakończenia.

Po kilkudziesięciu minutach młodzi ludzie opuścili pociąg i udali się do wsi w poszukiwaniu innego transportu. Pozostali na miejscu członkowie drugiej wojującej grupy zaczęli głośno wyrażać życzenia, żeby zaczęło jeszcze mocniej padać, to zmokną, a nawet (niestety nie przesłyszałem się) może ich jeszcze piorun trafi. Smutne, ale tak było.

Niestety w tym momencie nie byłem już zdziwiony takim postępowaniem – kiedy nie było jeszcze wiadomo, kto uczestniczył w wypadku i pojawiły się głosy, że był to motocykl, to z miejsca pojawiły się opinie o szarżujących motocyklistach, dawcach nerek i innych podobnych mądrościach ludowych wrzucających całą grupę do jednego worka. Dla jasności: nie jestem miłośnikiem jednośladów, a mój jedyny epizod na motorze, to przejażdżka na motocyklu WSK na podwórku u wujka – miałem wtedy całe 6 lat i siedziałem przed wujkiem, który pozwolił mi trzymać kierownicę.

 

5. Czy to eksperyment społeczny?

Już wtedy w pociągu, i również teraz, zastanawiałem się, co właśnie zaszło. Jak to możliwe, że doszło do takiego wybuchu agresji słownej (na szczęście tylko słownej), i to w obliczu zdarzenia, które zakończyło się śmiercią ludzi. Przypomniałem sobie niezwykle pouczającą książkę profesora Cialdiniego „Wywieranie wpływu na ludzi”. Podawał on w niej przykłady wielu eksperymentów społecznych, podczas których badano zachowania ludzi w okolicznościach odbiegających od normy. Wiele z tych eksperymentów było ściśle zaplanowanych przez badaczy. Natomiast w sobotnie popołudnie przed Kątami Wrocławskimi nikt niczego nie zaplanował, ale badacze mieliby tutaj pole do popisu.

Profesor Cialdini analizował również zdarzenia, które planowane nie były – takie jak to opisane. Zapewne doszedłby do wielu wniosków. Ja mam tylko kilka i nie wszystkie mają związek z psychologią społeczną:

 

6. Braki informacyjne, chaos

Muszę stwierdzić, że dużą część winy za te wydarzenia ponosi Kolej. Fatalna komunikacja na miejscu zdarzenia, a właściwie jej brak, to główna przyczyna narastających nerwów wśród pasażerów. Brak szybkiego zorganizowania transportu zastępczego to kolejna przyczyna nagromadzenia się złych emocji. Dość powiedzieć, że kiedy po trzech godzinach od wypadku do Nowej Wsi Kąckiej przyjechała moja szwagierka, to idąc przez pole do wsi spotkałem mieszkańców wsi, którzy pytali mnie, czy dużo jeszcze pasażerów jest w pociągu, bo przecież autobusy czekają. Nikt nie udzielił takiej informacji czekającym trzy godziny ludziom.

Nikt nie przedstawił sposobu postępowania w zaistniałej sytuacji, a przecież niepewność i brak wiedzy, czego się spodziewać i czego oczekiwać, wpływają bardzo źle na uczestników zdarzenia.

Nikt nie skorzystał z głośników zainstalowanych w wagonach, żeby nie trzeba było powtarzać tych samych informacji we wszystkich wagonach po kolei.

Nikt nie pomyślał o zapewnieniu wody pasażerom. Akurat w pociągu Kamieńczyk nic złego się nie stało, bo po burzy temperatura spadła, ale dzień później już takiego szczęścia nie mieli pasażerowie innego pociągu https://www.tvp.info/43096096/pasazer-zmarl-w-nieklimatyzowanym-pociagu-inni-mdleli-9-godzin-opoznienia. Ten weekend zdecydowanie nie był zbyt dobry dla PKP.

Jeden pan z obsługi pociągu zakazał za to opuszczania pociągu. Było już po ósmej, więc staliśmy ponad półtorej godziny. Nie potrafił podać przyczyny tego zakazu, ale przypuszczam, że wielu pasażerów zaczęło podchodzić do miejsca wypadku – pociąg zatrzymał się ponad 100 metrów za przejazdem, więc chodzenie pasażerów po torach i zbliżanie się do miejsca wypadku można uznać za niebezpieczne. Podejrzewam jednak, że pasażerami, którzy wychodzili z pociągu, oprócz chęci zaczerpnięcia świeżego powietrza (klimatyzacja została wyłączona od razu po wypadku), kierowała przede wszystkim chęć uzyskania informacji, co się stało, co się dzieje i co się dalej stanie. Podsumowując, zakaz wychodzenia z pociągu miał zapewne słuszne uzasadnienie, jakim była chęć zapewnienia bezpieczeństwa pasażerom pociągu i umożliwienie służbom spokojniejszej pracy na miejscu wypadku. Niestety brak udzielenia podstawowych informacji tuż po zdarzeniu spowodował, że ludzie nie tylko nie podeszli do tego zakazu ze zrozumieniem, ale wręcz go zignorowali.

PKP nie jest przygotowane do takich zdarzeń. Jeszcze jeden przykład: jeden z siedzących przede mną pasażerów po dwóch godzinach oczekiwania zadzwonił na infolinię Przewozów Regionalnych obsługujących pociąg i nie tylko nie dostał żadnych informacji, ale jeszcze to on był w stanie zachować spokój w trakcie rozmowy, co nie udało się pani na infolinii, co usłyszałem, chociaż pasażer miał słuchawkę przy uchu, ale siedział tylko jeden rząd przede mną. Pani z infolinii nie mówiła bowiem podniesionym głosem i nie miała do przekazania żadnych informacji, o które pytał pasażer pociągu.

 

7. Co można było zrobić lepiej

Do wypadku doszło, nie cofniemy czasu, nie przywrócimy życia pasażerom samochodu. Warto jednak wyciągnąć wnioski na przyszłość z tego zdarzenia, żeby jeśli już musimy uczyć się na błędach, to niech ta nauka nie pójdzie w las.

Szanowne PKP (tak, wiem, że Przewozy Regionalne to spółka wydzielona z PKP i nie ma już PKP  w nazwie, ale zwracam się do wszystkich przewoźników):

  • zadbajcie o sprawne informowanie pasażerów o zdarzeniu i przyczynie postoju (również w przypadku awarii trakcji czy awarii pociągu)
  • zadbajcie o poinformowanie pasażerów o przewidywanym czasie postoju i podjętych krokach w celu zapewnienia komunikacji zastępczej
  • zadbajcie o zapewnienie wody dla pasażerów – pasażerowie, którzy mają przed sobą krótką podróż niekoniecznie zabierają ze sobą jedzenie i picie na kilka godzin, skoro za chwilę mieli wysiadać
  • korzystajcie z głośników umieszczonych w każdym wagonie, nie będzie trzeba powtarzać tych samych informacji kilka razy, a wszyscy pasażerowie dowiedzą się tego samego i w tym samym czasie – to na pewno wyjaśni wiele wątpliwości i uspokoi sytuację.

 

8. Przykład z Chodzieży – informowanie ma sens

Na koniec przykład zupełnie z innej beczki pokazujący, że informowanie ma sens:

Tydzień wcześniej w sobotę 8 czerwca 2019 byłem w Chodzieży w Wielkopolsce. Poszedłem na spacer nad Jezioro Miejskie i przy wejściu na molo natrafiłem na taką informację:

 

Pewnie nie widać, więc bardziej z bliska:

Na wstępie Urząd Miejski w Chodzieży zakazuje karmienia ptaków chlebem lub resztkami ze stołu. Na tym jednak treść tablicy informacyjnej się nie kończy; poniżej znajdujemy bowiem wyjaśnienie, jakie są powody tego zakazu (monotonna dieta z pieczywa wywołująca choroby układu pokarmowego ptaków, spadek odporności i zanieczyszczenie wody, co pośrednio może powodować również choroby ryb). Co więcej, poniżej możemy dowiedzieć się, że można jednak karmić ptaki, ale w sposób właściwy (surowe, pokrojone warzywa, otręby, ziarna pszenicy).

Informowanie ma sens. Kiedy następnym razem przyjdzie mi do głowy, żeby pójść we Wrocławiu nad Odrę nakarmić kaczki w zimie, przypomnę sobie chodzieską tablicę informacyjną nad Jeziorem Miejskim. Brawo Chodzież!

0 shares Udostępnij0 Tweet0 Udostępnij0

Podobne wpisy

2 komentarze

Skomentuj Rafał Długosz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *