|||

“Porządny z pana człowiek”

11.11.2021

Dziś mam do opowiedzenia cztery rozłożone w czasie historie: sprzed tygodnia, roku,  dwudziestu kilku lat i trzydziestu kilku lat. Wszystkie łączy podsumowanie będące tytułem tej opowieści, ale tylko w tej najnowszej te słowa rzeczywiście zostały wypowiedziane. 

Tydzień temu

Późnym wieczorem robimy sobie z moją żoną Kasią zakupy w supermarkecie.Koszyk nie jest wypchany po brzegi, a przy kasach ustawiła się dość długa kolejka. Szybka ocena sytuacji i decydujemy się tym razem na kasę samoobsługową. Skanujemy jeden po drugim produkty i na ekranie zaznaczamy „Przejdź do płatności”. Przykładam kartę do terminala.Kwota do zapłaty jest na tyle mała, że obejdzie się bez sekretnego kodu PIN. Czekam na wydruk paragonu. Bez paragonu nie otworzy się bramka i nie wyjdziemy ze sklepu. W tym czasie pakujemy zakupy, ale coś jest nie tak. Paragonu nie ma, nic się nie wydrukowało. Patrzę na ekran i widzę komunikat, że wystąpił błąd. Próbuję ponownie. Przykładam kartę. W tym samym momencie widzę, że z terminala wystaje karta płatnicza. Ale wiesz, nie taka rzucająca się w oczy jak ta ze zdjęcia ilustracyjnego poniżej, tylko cała czarna, idealnie wpasowana w sam terminal!Wyciągam kartę z terminala, przykładam swoją i po chwili mam w ręku paragon.Podchodzę do pracownika i podając mu kartę mówię: – ktoś zapomniał karty z terminala.I wtedy właśnie padają słowa stanowiące tytuł tego wpisu: – O, dziękuję bardzo! PORZĄDNY Z PANA CZŁOWIEK! Zaraz się tym zajmę.Pan zabiera kartę i odchodzi dzwoniąc do kogoś z informacją o karcie.My bierzemy zakupy, otwieramy paragonem bramkę i wychodzimy za sklepu.Kurtyna!

Czy to przypadek, że parę tygodni wcześniej w tym samym sklepie spotkało mnie coś dobrego? Oceń sam! Pisałem o tym tutaj: https://blog.rafaldlugosz.pl/moc-zyczen-tym-razem-urodzinowych/ 

Rok temu

Zbliża się 1 listopada 2020 roku. Roku, w którym zaczęło się szaleństwo Covid-19. Roku, w którym po raz pierwszy nie poszliśmy w tym dniu na groby bliskich, bo cmentarze zostały zamknięte z obawy przed kolejną falą zachorowań. Na kilka dni przed tym świętem, jak co roku, wybieram się na cmentarz posprzątać. Mam ze sobą znicze, dekoracje i środki czystości. Wszystko włożone do dość sporych rozmiarów kartonu i takie niezbyt lekkie (ale dramatu nie ma). Wyciągam karton z bagażnika i ruszam do bocznego wyjścia.Muszę się spieszyć, bo w październiku ciemno robi się bardzo szybko.We Wrocławiu na Cmentarzu Grabiszyńskim boczne wyjście jest otwarte tylko przez kilka dni w ostatnim tygodniu października i w sam dzień Wszystkich Świętych.Idę ścieżką, jakieś trzysta metrów. Karton z „cmentarnym wyposażeniem” okazuje się nie być zbyt poręczny.Do tego okazuje się, że z każdym krokiem coraz bardziej czuję jego wagę.Na szczęście już blisko! Widać bramkę, a potem to już tylko kilkanaście metrów!Z powrotem będzie już lekko, bo zostawię znicze i dekoracje… No i okazuje się, że nie!Nie będzie lekko, bo bramka (mimo że miała być otwarta) otwarta nie jest. Ktoś zapomniał ją otworzyć! Albo zamknął wcześniej? Z kartonem przez płot nie przejdę.Przerzucenie kartonu przez płot i potem szybki powrót do samochodu, przejechanie pod główną bramę i przejście kolejnego kilometra, nawet bez kartonu, nie wchodziło w grę. Pełen niezbyt pochlebnych opinii o władzach i pracownikach cmentarza ruszyłem z powrotem do samochodu. Wiedziałem, że sprzątanie trzeba przełożyć na inny termin, ale czekała mnie droga powrotna do samochodu.Z kartonem, który z każdym metrem stawał się cięższy!„Gorzej nie mogło się to wszystko poukładać”, pomyślałem.Dopiero za parę minut miałem się dowiedzieć, że jednak mogło. Chwilę odpocząłem i idę z powrotem.Zdążyło zrobić się ciemno, ale lampy z pobliskiej firmy trochę oświetlają ścieżkę, więc idę i przynajmniej widzę ścieżkę.Dobra, jestem na parkingu, kładę karton na ziemię i się zaczyna…Sięgam do kieszeni, gdzie zwykle chowam kluczyk, ale nie mogę go wymacać.„Wymacać” to dobre słowo, bo kieszenie w kurtce mam zwykle wypchane po brzegi. I dlatego nie powiem słowa na zawartość damskich torebek!No ale spokojnie, może w pośpiechu włożyłem kluczyk do drugiej kieszeni.Albo do spodni…Po dwukrotnym przeszukaniu wszystkich kieszeni (tak, w spodniach też) robi mi się jeszcze cieplej. Chociaż jest raczej rześko (jak przystało na końcówkę października), to „spacer farmera” z nieporęcznym kartonem już mnie rozgrzał.A teraz jeszcze taka historia.Powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, że zamknięta brama to nie taki duży problem.Kasia jest poza Wrocławiem, wróci po 22.Drugi kluczyk w domu – jakieś pół godziny samochodem, nie chcę nawet myśleć, ile to będzie komunikacją miejską z tym kartonem (bo przecież go nie zostawię).Ten ******** kluczyk musiał wypaść mi gdzieś po drodze, bo drzwi są zamknięte!Szukam przez chwilę przy aucie, ale nie ma.Postanawiam porzucić karton za samochodem, licząc na to, że nikt się nie zainteresuje. Zresztą, w tym momencie jest mi całkowicie obojętnie, co się stanie ze zniczami i dekoracjami.Postanawiam przejść jeszcze raz ścieżkę, w poszukiwaniu zaginionego kluczyka.Za to bez kartonu!Zanim ruszę, dzwonię jeszcze do Kasi, ona ma naturalny talent do rozwiązywania problemów. Może pomoże na odległość!Jestem w połowie wyjaśniania, co się stało, gdy okazuje się, że tym razem nie będzie musiała wykorzystywać swoich zdolności!Podchodzi bowiem do mnie pan w średnim wieku – Bohater bez Peleryny – i pyta:- Nie zgubił pan czegoś?Już wiem, że jestem uratowany! I rzeczywiście, krótko po moim odejściu od samochodu, pan przechodził chodnikiem w stronę swojego auta i zobaczył leżący przy bagażniku kluczyk.Upewnił się, że to kluczyk od mojego samochodu i postanowił zaczekać.Powiedział też, że spodziewał się, że muszę wkrótce wrócić z cmentarza, bo na tym parkingu właściwie nikt nie staje w innym celu  niż wizyta na grobach.Podejrzewam, że musiał poświęcić jakieś 20 minut z życia czekając na mój powrót!ile więcej ja musiałbym poświęcić na odkręcenie tej całej sytuacji!?Oczywiście podziękowałem i zapytałem, jak mogę się odwdzięczyć, ale pan tylko machnął ręką, uśmiechnął się i poszedł.Ponieważ, będąc jeszcze cały czas w emocjach, nie pomyślałem o tym, to teraz chcę do Pana, Panie Bohaterze bez Peleryny z parkingu bocznego przy Cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu, skierować te same słowa, które usłyszałem w sklepie kilka dni temu:PORZĄDNY Z PANA CZŁOWIEK! Mam nadzieję, że siła internetu zrobi swoje i przeczyta Pan te słowa!

Na zdjęciu poniżej główny winowajca całej przygody, zdjęcia jego pomocnika (czyli kartonu) nie mam, Bohatera bez Peleryny też nie 🙂

Dwadzieścia kilka lat temu!

Jest pierwsza połowa lat 90-tych. Rodzice biorą mnie na wakacje. Siostry mają inne plany, więc jedziemy w trójkę.Do rodziny w Bieszczady, ale przez Słowację!Fajna wyprawa! Jesteśmy w Bratysławie, gdzie spędzamy noc w domku na kempingu. Rano oddajemy klucze i ruszamy w dalszą drogę.Droga nie trwa jednak długo.Jakieś 500 metrów za bramą kempingu słyszymy wielki huk!Co gorsza, huk ma swoje źródło tuż za nami, a konkretnie w silniku (silnik w Skodzie 105S jest umieszczony z tyłu, a bagażnik z przodu). Zatrzymujemy się, za nami ciągnie się mokry ślad, a pod stojącym już samochodem szybko robi się kałuża wody.Walnął gumowy wąż od chłodnicy!Co tu zrobić?Gdzie szukać mechanika?Jest jeszcze wcześnie, chwilę po ósmej. Stoimy w dzielnicy domków jednorodzinnych, ale na ulicy żywego ducha.Tata dzwoni zatem do drzwi najbliższego domu.Otwiera zaspany Pan Słowak.Próbujemy wyjaśnić, co się stało. Na szczęście polski i słowacki są na tyle podobne, że jesteśmy w stanie się porozumieć (szczególnie jest to możliwe, że jest obustronna chęć porozumienia!).Wyraźnie słyszymy, że mamy poczekać i drzwi zamykają się, a my wracamy do samochodu.Mija dziesięć minut, mija dwadzieścia, i nic.Zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrozumieliśmy, że mamy czekać i Pan Słowak nam pomoże…Postanawiamy zadzwonić do drzwi jeszcze raz, ale właśnie wtedy te otwierają się i wychodzi Pan Słowak: z jeszcze mokrymi włosami, ogolony, pachnący i przeprasza, że to chwilę trwało, ale teraz możemy jechać do warsztatu!Jedziemy za nim, nie jest daleko, jakieś 2 kilometry, ale sami byśmy na pewno nie trafili. Dla przypomnienia: są lata 90-te XX wieku, Google jeszcze nie istnieje!Temperatura silnika zaczyna rosnąć, ale docieramy na miejsce, zanim się zagotował.Pan Słowak chwilę rozmawia z mechanikiem i mówi, że możemy wjeżdżać na kanał – zajmą się naprawą w pierwszej kolejności!Oczywiście bardzo mu dziękujemy, Pan Słowak żegna się i odjeżdża, a my po dwóch godzinach możemy ruszać w dalszą drogę!Podejrzewam, że Pan Słowak musiał poświęcić jakąś godzinę z życia na udzielenie nam pomocy!ile więcej czasu i pieniędzy kosztowałoby to nas bez jego pomocy!?Ponieważ, będąc jeszcze cały czas w emocjach, nie pomyśleliśmy o tym, to teraz chcę do Pana, Panie Słowaku, skierować te same słowa, które usłyszałem w sklepie kilka dni temu:PORZĄDNY Z PANA CZŁOWIEK! albo może lepiej po słowacku:STE SLUŠNÝ ČLOVEK!Mam nadzieję, że siła internetu zrobi swoje i przeczyta Pan te słowa! Wydaje mi się, że nawet dla siły internetu może to być nie lada wyzwanie, ale co tam! Spróbujmy!

Na zdjęciu poniżej uczestnicy tej wyprawy, o zrobieniu sobie zdjęcia z Panem Słowakiem niestety nie pomyśleliśmy.

Trzydzieści kilka lat temu

Jest końcówka lat 80-tych, a może nawet początek 90-tych. Jestem w domu. Tato wraca do domu z pobliskiego sklepu i mówi, że jeszcze raz wychodzi.Wszyscy domownicy są zaciekawieni, bo słychać po jego głosie, że raczej nie chodzi o dokupienie jakiegoś zapomnianego artykułu ze sklepu.Rzuca tylko – jacyś Czesi nie pamiętają gdzie zostawili samochód, jak szli zwiedzać miasto i nie mogą go znaleźć. Mówią, że tuż obok Dworca Głównego, ale nie pamiętają nazwy ulicy. Podjedziemy poszukać, może im się przypomni. Dobra, idę, bo czekają na dole i się denerwują.No i poszedł. Czekamy zaciekawieni, jaki będzie finał tej przygody. Coś długo go nie ma, na dworzec jedzie się jakieś 10 minut, chwila szukania i 10 minut drogi powrotnej. W pół godziny powinien być z powrotem.A tu minęło pół godziny, minęło 45 minut i go nie ma.Wraca po godzinie, zadowolony i się śmieje.Zaczyna opowiadać:Pojechaliśmy na dworzec, jeździmy po ulicach w pobliżu, ale Czesi nie widzą auta. Ba, nawet nic im nie świta! Pytam parę razy, czy na pewno to był Dworzec Główny – tak, na pewno! Po półgodzinnych poszukiwaniach mówię, że pojedziemy sprawdzić inne miejsce. No i pojechałem z nimi na Dworzec Nadodrze. Szybko okazało się, że to był dobry pomysł, bo już po drodze zaczęli rozpoznawać ulice i znaleźliśmy ich skodę w uliczce tuż obok dworca.Czesi oczywiście podziękowali. Tata wrócił do domu i przygoda zakończyła się happy endem.

Tata poświęcił nieco ponad godzinę z życia na udzielenie czeskim turystom pomocy!ile więcej czasu i pieniędzy kosztowałoby ich odnalezienie auta bez jego pomocy!?Być może już wcześniej albo właśnie teraz, w jakimś czeskim domu albo na czeskim blogu ktoś z uczestników tej wyprawy do Wrocławia wspomina Pana Polaka, który jeździł z nimi w poszukiwaniu zaginionego samochodu. I ponieważ, będąc jeszcze cały czas w emocjach, nie pomyśleli o tym, to teraz chcą do Pana Polaka, skierować po czesku te same słowa, które ja usłyszałem w sklepie kilka dni temu:JSTE SLUŠNÝ ČLOVĚK! albo może lepiej po polsku:PORZĄDNY Z PANA CZŁOWIEK!Taty nie ma już z nami, ale porządny był z niego człowiek! Tym razem nawet siła internetu nie pomoże. No, chyba że jakiś „przekaz myśli”, jak w tej słynnej rozmowie konsultanta z infolinii firmy Netia (dla przypomnienia, dalej bawi: https://www.youtube.com/watch?v=TXi8A1sKSOM).

Zdjęcie poniżej pochodzi mniej więcej z tego okresu. Nie wyszliśmy upamiętnić tego zdarzenia zdjęciem (po uprzednim rozwieszeniu flag narodowych 😉 ). Dla znających ulicę Daszyńskiego we Wrocławiu (dawniej: Klary Zetkin) to też kawałek historii. W oczy rzuca się na przykład tylko jeden, oprócz skody, zaparkowany samochód. Ujęcie nie do powtórzenia w obecnych czasach, teraz trzeba chwilę pokrążyć po ulicy w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania.

Miło słyszeć takie słowa, choć wydaje mi się, że to całkiem normalne zachowanie. Rzeczywiście zwrot karty przez mnie zaoszczędził właścicielowi kłopotów z jej zastrzeganiem i wyrabianiem nowej. Ale przecież zwrot kluczyka przez pana spod cmentarza zaoszczędził mi całej masy kłopotów, a pomoc pana Słowaka była dla nas nieoceniona, tak samo jako pomoc mojego Taty czeskim turystom poszukującym samochodu we Wrocławiu.

Udzielając pomocy nie oczekujmy, że to otrzymujący pomoc się nam odwdzięczy (co oczywiście może się zdarzyć), ale wszystkie powyższe historie pokazują, że prędzej czy później nasze uczynki (te dobre, ale też te niezbyt dobre) powrócą do nas. I nie ma tu znaczenia, czy najpierw pomocy udzieliliśmy czy to nam jej udzielono. Równowaga rządzi! 

A może myślisz inaczej? Daj znać!

0 shares Udostępnij0 Tweet0 Udostępnij0

Podobne wpisy

5 komentarzy

  1. Muszę powiedzieć … hmmm … napisać, że lubię takie pozytywistyczne historie z “życia wzięte”. Mocno mnie budują!
    Mogę pochwalić się podobnymi doświadczeniami z kartą kredytową, z tym że Pan Z Dużymi Oczyma nie zdąrzył mi “posłodzić”, tylko ruszył do pani kasjerki szybkimi kroki :)))))
    … i tak czułem się jak bohater :)))))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *