||

Futbol, futbol, futbol, przeżyjmy to jeszcze raz – cz. II

23.11.2021 

Kilka dni po wydarzeniach, które będą stanowić zakończenie IV odcinka tej piłkarskiej serii, dziś druga część cyklu Futbol, futbol, futbol, przeżyjmy to jeszcze raz.

W poprzednim odcinku zaprosiłem Cię w podróż w czasie do lat mojego dzieciństwa pod znakiem piłki nożnej. Podróż do lat dzieciństwa małego Rafałka, który powoli stawał się Rafałem. Dziś przedstawiam kilka czynników i zdarzeń, które (po części) wpłynęły na to, jakim Rafałem się stałem.

Pierwszy odcinek znajdziesz tu: https://blog.rafaldlugosz.pl/futbol-futbol-futbol-przezyjmy-to-jeszcze-raz-cz-i/

Opowieść przerwałem w chwili, gdy w moim klubie MKP Wratislavia (historia klubu tutaj: http://www.mkpwratislavia.pl/historia.html) w wyniku połączenia dwóch drużyn z tego samego rocznika w jedną, moje szanse na grę bardzo zmalały. Ponure myśli kłębiły mi się w tym czasie w głowie, ale (jak kończyłem pierwszy odcinek mojej futbolowej historii) wtedy na scenę wkroczył Trener Marek Jasiński (który pojawił się już wcześniej w tej opowieści). Pewnego dnia odwiedził mnie w domu…

Wizyta Trenera Marka Jasińskiego

Było chwilę po drugiej, wróciłem już ze szkoły, reszty domowników jeszcze nie było. Do drzwi zadzwonił dzwonek. Poszedłem otworzyć spodziewając się Mamy / Taty / Doroty / Anki (moich sióstr). To jeszcze nie był czas domofonów, więc, jak zwykle, spojrzałem przez wizjer, kto przyszedł (uwaga: ostatnie zdanie ma mieć walor edukacyjny – tak w tamtych, jak i w dzisiejszych czasach warto sprawdzać, kto stoi za drzwiami 😉 ). Okazało się, że mam niespodziewanego gościa!

Wizyta była krótka. Trener Marek Jasiński od razu przeszedł do rzeczy: – Rafał, słuchaj. Prowadziłem do tej pory rocznik 1979. Po reformie jako urodzony we wrześniu 1978 nie musisz, ale możesz dołączyć do mnie. Będę prowadził chłopaków urodzonych po 31 lipca 1978 do 31 lipca 1979. Obaj znamy twoją sytuację, szanse na grę będą małe. A ja widzę cię w mojej drużynie, będziesz jej ważną częścią. Oczywiście miejsca na boisku za darmo nie dostaniesz, musisz je wywalczyć na treningach, ale widzę w tobie potencjał na dobrą grę. To jak? Chcesz przejść do mojej drużyny?

Jestem zdania, że niektóre zdarzenia i nasze wybory wpływają na cały ciąg dalszy naszego życia.  Oczywiście nigdy nie dowiemy się, co by było, gdybyśmy poszli inną drogą. Oczywiście możemy sobie „gdybać” (i pewnie często to robimy), ale przecież każda decyzja w momencie jej podejmowania wydaje się być tą najlepszą (nawet jeśli po czasie okaże się, że taką nie była).

Czy chciałem przejść do drużyny Trenera Jasińskiego? Po takich słowach nie miałem wątpliwości, że chciałem! Przecież chciałem być sławnym (czytaj: świetnym) piłkarzem. Statystyki pokazują, że szanse na to są niewielkie – tych słynnych / świetnych piłkarzy jest na świecie może kilka tysięcy, a w piłkę grają miliony! Bez regularnego grania szans na to nie byłoby żadnych, więc chciałem zwiększyć tę szansę i przejść do Trenera Jasińskiego. Pewnie, że chciałem!  

Krzysztof Krawczyk śpiewał o tym, że „chciał być”. Piosenkę „Chciałem być” możesz przypomnieć sobie tu: Chciałem być – https://www.youtube.com/watch?v=irrzi68qvL4 

Pan Krzysztof w drugiej zwrotce śpiewał tak:

Chciałem być piosenkarzem (a ja piłkarzem)Chciałem mieć pełne sale (a ja stadiony)Podróżować zwiedzać świat (to w sumie podobnie)I wiele pięknych pięknych kobiet znać (a ja akurat chciałem znaleźć tę najpiękniejszą i tak się stało, dzięki Kasiu, że jesteś!)

A ostatnie słowa tej piosenki to:

Nie żałuję dziś (ani ja)

Pan Krzysztof w refrenie śpiewał też:

„przemierzyłem cały świat od Las Vegas po Krym”. U nas zakres był mniejszy: oprócz wyjazdów do Warszawy, Krakowa i Łodzi były obozy w takich miejscach jak: Błażejewko, Biedrusko, Szczecin, Kędzierzyn-Koźle, Mrzeżyno czy Hel.

W pierwszym odcinku mojej futbolowej historii w części „Pierwszy obóz piłkarski” (dostępnym tutaj: https://blog.rafaldlugosz.pl/futbol-futbol-futbol-przezyjmy-to-jeszcze-raz-cz-i/) wspominałem o tych wyjazdach. Teraz chcę dodać jeszcze kilka słów na ten temat, bo obozy miały w sobie coś magicznego. Dwa razy w roku mogliśmy (jeszcze) lepiej się poznać i zbudować silne więzi. Podczas samych treningów, po których rozjeżdżaliśmy się do domów, nie było to możliwe.

Jeszcze raz o pierwszym obozie w Błażejewku

Jest rok 1990, właśnie zakończyły się Mistrzostwa Świata Italia 90, a ja wróciłem z mojej pierwszej w życiu kolonii. Byłem całkiem zadowolony i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że była to jednocześnie moja ostatnia kolonia w życiu – obozy piłkarskie to był zupełnie inny poziom satysfakcji! Obóz ten został zresztą doskonale zarchiwizowany. Aż się łezka w oku kręci.

Zwróć uwagę na nakład tego dokumentu! Opracowaniem zajęli się ojcowie zawodników. Zrobili kawał dobrej roboty. Warto takie rzeczy ocalić od zapomnienia!

Podczas tego obozu rozegraliśmy jednodniowy turniej o wszystko mówiącej nazwie „Mini-Mundial”. Oprawa była zaiste mistrzowska! Wystarczy spojrzeć:

Jednak tym, czym żyliśmy przez cały czas trwania obozu, była liga obozowa. W poprzednim odcinku pisałem, że na obozie była około osiemdziesiątka dzieciaków. Dziś mogę to uściślić: było nas trochę mniej, bo wszystkich uczestników obozu naliczyłem pięćdziesięciu sześciu + kadra trenersko-szkoleniowa. Przez siedem wieczorów mierzyły się ze sobą drużyny Victorii, Venomu, Dzidziusiów, Odry, Banika, Hippisów, Korników i Oldbojów. Bezdyskusyjnie najlepsi byli ci ostatni, i tak było jeszcze przez kilka edycji lig obozowych w kolejnych latach, a palmę pierwszeństwa oddali dopiero na Helu (mecze stały się wyrównane, jeśli mnie pamięć nie myli, któraś z drużyn nawet wygrała swój mecz z Oldbojami, ale kontuzja jednego z trenerów uniemożliwiła dokończenie rozgrywek i w ten sposób dobiegła końca tradycja zapoczątkowana na pierwszym naszym wspólnym obozie).

Moje Korniki spisały się całkiem dobrze – zajęliśmy trzecie miejsce. Pierwsze było niejako zarezerwowane dla Oldbojów: żadnej z drużyn nie udało się strzelić im więcej niż jedną bramkę, a Oldboje strzelali zawsze przynajmniej 8.

Poniżej składy, terminarz i tabela tych nadzwyczaj emocjonujących rozgrywek:

Oprócz emocji piłkarskich nie zabrakło również innych atrakcji. W końcu mottem klubu (zobacz stronę tytułową albumu powyżej) było „uczy i wychowuje“.

Był zatem konkurs ze znajomości przepisów gry w piłkę nożną i chrzest piłkarski. Chrzest przeszedłem (podobnie jak inni koledzy siedzący w kolejce na zdjęciu poniżej), a razem z kolegami Pawłem, Łukaszem, Markiem i Andrzejem wykazaliśmy się znajomością przepisów wystarczającą do zajęcia drugiego miejsca! 

Na pierwszych obozach odwiedzała mnie cała rodzinka. Do Błażejewka, jako że był to mój pierwszy obóz, oczywiście też przyjechali. Zawsze czekałem na te wizyty, z kolegami z drużyny było fajnie, ale taka wizyta rodziny to zawsze było coś. I nie chodziło (tylko) o zasilenie uszczuplonych drobnymi zakupami zasobów finansowych 😉

Akurat z tą pierwszą wizytą na obozie wiąże się mało przyjemna dla mnie historia: kiedy szedłem ich przywitać obok głowy przeleciała mi osa. Na tyle nieszczęśliwie, że wpadła mi do ucha. No i przestraszona (osa z klaustrofobią!) urąbała mnie w ucho! Ale bolałoooo… Ucho zrobiło się całe czerwone i pulsowało przez całą ich wizytę, właściwie do końca dnia. Na szczęście dalszych konsekwencji nie było, ale pamiętam to zdarzenie (jak i cały obóz) do dziś. 

Błażejewko odwiedziliśmy jeszcze dwa razy, poniżej zdjęcie z ostatniego obozu:

Trampkarze 1992/93:stoją od lewej: Zawisza Mariusz, Ciężki Roman, Rusin Łukasz, Szczepaniak Michał, Długosz Rafał, Piekarski Piotr, Pomian Bogusław, Jasiński Marek (Trener), na dole od lewej: Bąbalicki Andrzej, Sikorski Bogumił, Wołczek Krzysztof, Perlicki Krystian, Łukasz Paweł, Mróz Marcin

Przygody z innych obozów 

O obozach mógłbym pewnie opowiadać godzinami, a i tak każdy z ich uczestników mógłby dorzucić jeszcze drugie tyle historii od siebie. Przedstawię zatem tylko kilka (wybór był naprawdę trudny):

Biedrusko pod Poznaniem, Podczas obozu zimowego w Biedrusku pod Poznaniem mieszkaliśmy (jak to często bywało) w jednostce wojskowej. Tak się złożyło, że nowy pobór żołnierzy zbiegł się z naszym przyjazdem. Mogliśmy zatem zobaczyć przyjazd poborowych (delikatnie rzec ujmując trochę upojonych „ostatnimi dniami wolności”).  

Następnego dnia wszyscy rekruci ogoleni „na zero” i ubrani w mundury rozpoczęli szkolenie. Były ćwiczenia na placu, nauka porządku „na kompanii” (czyli wylatujące przez okna rzeczy „młodego wojska” z budynku naprzeciwko), i było widać, jak dochodzi do przypisania ról w tej nowo powstałej grupie ludzi (pisał o tym Robert Cialdini w książce „Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka.”).

Również u poborowych do obsadzenia były na przykład role grupowego „przywódcy” „śmieszka”, „bystrzachy” czy „ofermy”. Pamiętam jak dziś tego „ofermę”. Normalny chłopak, być może w innej grupie zostałby na przykład „bystrzachą”, ale tu ta rola została szybko zajęta przez kogoś innego. My wyjechaliśmy po obozie, oni zostali na długi rok. Być może „oferma” zdołał wyzwolić się z tej roli, a może był już do niej przypisany do końca służby.

Te obserwacje sprawiły, że widząc te sytuacje z bardzo bliska podjąłem decyzję, że kariera wojskowa nie jest mi przeznaczona. Tak też się stało: wiele lat później, po skończeniu studiów, zostałem automatycznie przeniesiony do rezerwy. Bez dnia w wojsku, chociaż łącznie na terenie jednostek wojskowych w całej Polsce byłem pewnie przez trzy miesiące (tyle że w innym charakterze).

Juniorzy młodsi 1993/94:stoją od lewej: Ciężki Roman, Długosz Rafał, Kozłowski Artur, Langner Robert, Rusin Łukasz, Szczepaniak Michał,  Jasiński Marek (Trener),na dole od lewej: Śmieciuch Maciej, Bąbalicki Andrzej, Kołodyński Paweł, Kwiatkowski Artur, Mróz Marcin, Łoński Tomasz, Filipiak Oskar

Hel

W jednostce wojskowej na Helu mieliśmy dla siebie całą plażę, w części wojskowej („Teren wojskowy. Cywilom wstęp wzbroniony.”). Oprócz wypoczynku na plaży odbywały się również treningi. Pamiętam szczególnie jeden: po obiedzie ktoś komuś powiedział, że popołudniowy trening zostaje odwołany i będziemy tylko odpoczywać na plaży. Nie sposób ustalić, od kogo wyszła ta informacja, po chwili cały obóz wiedział, że trening odwołany, ale już po godzinie okazało się, że Trener nic nie wiedział o tym, że odwołał trening, tylko na spokojnie przygotował się do zajęć i o zwykłej godzinie rozległ się gwizdek zwołujący nas do wyjścia na trening. 

Powiem tak: żałowałem bardzo zjedzenia tych lodów po obiedzie („skoro nie ma treningu, to czemu nie?”)… Doskonale pamiętam ten trening: byliśmy podzieleni na dwie drużyny i mieliśmy kilkanaście wyścigów drużynowych – w sztafecie, czyli do zwycięstwa potrzebny był wysiłek całego zespołu. Najpierw biegło się po plaży w kierunku morza (jakieś 20 metrów), potem wbiegało się do morza (jakieś 10 metrów), obiegało się boję i wracało tą samą drogą (10 metrów w wodzie, 20 po piachu) do punktu startowego. Jeszcze tylko klepnięcie dłoni następnego kolegi z drużyny i można było chwilę odpocząć, przed następnym biegiem.

W przypadku walki zespołowej nie możesz pozwolić sobie na odpuszczenie – wysiłek wszystkich pójdzie na marne. Owszem, nie zawsze wygrywasz, ale jeśli wszyscy dali z siebie wszystko to, na co było nas w danym momencie stać, to nikt nie będzie miał do nikogo pretensji.

Przezwyciężyłem więc ciężkość w brzuchu i pokonywałem kolejne odcinki, najszybciej jak mogłem. Żeby była jasność: amatorów lodów po obiedzie, skoro „trening odwołany” było więcej. I wszyscy daliśmy wtedy z siebie „ile fabryka dała”. 

Najlepsze jest to, że nie pamiętam, która drużyna wtedy wygrała, ale to uczucie przezwyciężenia swoich słabości, żeby pomóc drużynie w wygranej (innymi słowy, żeby nie zawieść Chłopaków) pamiętam cały czas!

Z obozem na Helu wiąże się jeszcze jedno wspomnienie, trochę śmieszne, trochę straszne. Było tak: kiedy jechaliśmy na obóz, to (najczęściej) nasze mamy dbały o zapasy „wałówy”. Najczęściej było to coś słodkiego, bo przecież na obozach mieliśmy pełne wyżywienie. Nie inaczej było i tym razem. Mama upiekła „Murzynka” (wtedy jeszcze była to nazwa, która nie budziła żadnych negatywnych skojarzeń, a o politycznej poprawności nikt w Polsce nie słyszał – po prostu ciasto z dużą ilością kakao). Zapakowane w reklamówkę ciasto położyłem obok mojej „kanadyjki” (nie, nie zrobiłem błędu ortograficznego zapisując to słowo małą literą i nie, nie braliśmy na obóz dziewczyn z zagranicy – po prostu chodzi o składane wojskowe łóżko polowe, na którym spałem w naszym wojskowym namiocie podczas tego obozu – byliśmy przecież w jednostce wojskowej).

Pierwszej nocy obudziłem się słysząc jakieś hałasy i wyczuwając ruch w pobliżu. Gwoli wyjaśnienia: zwykle jestem podobny do tego dziadka spod Verdun (miejsca jednej z najdłuższych, trwającej prawie rok, bitew I Wojny Światowej), o którym opowiadał czasami na swoich recitalach Wojciech Młynarski. Dziadek nie mógł usnąć, jak już nie strzelały armaty. A mnie zwykle armaty nie budzą, śpię twardo, po prostu.

Tym razem jednak hałasy i ruch były na tyle niepokojące, że się obudziłem. Moje łóżko było na samym końcu namiotu, tuż przy ścianie. W nogach, przy przejściu, miałem położoną reklamówkę z  „Murzynkiem”. I właśnie tam zobaczyłem duży, ciemny, włochaty kształt. Kształt gmerał w mojej reklamówce, mocno przy tym hałasując! W tym samym momencie zobaczyłem Trenera Jasińskiego stojącego w wejściu do namiotu. Wpadł do środka, przebiegł trzy metry (spaliśmy w takich dużych wojskowych namiotach, po sześciu-ośmiu chłopaków w namiocie) i otwartą dłonią walnął w tył kształtu. Kształt kwiknął i zaczął biec prosto przed siebie, czyli w kierunku ściany namiotu. Na szczęście śledzie nie były wbite bardzo mocno i puściły, dając w ten sposób wolność małemu dzikowi, którego zwabił zapach „Murzynka” mojej mamy! Skubaniec porwał też reklamówkę z ciastem!

Rano dowiedzieliśmy się, że na terenie jednostki mieszka stadko kompletnie oswojonych dzików, które podchodzą do żołnierzy, są przez nich karmione i zachowują się bardzo przyjaźnie. Reklamówkę ze śladami ciasta znalazłem następnego dnia kilkanaście metrów od namiotu. Oprócz ciasta było w niej jeszcze mleko w tubie (uwielbiam!) i do niego na szczęście się nie dossał. Po cieście nie było śladu.

Przyjacielskość przyjacielskością, ale od następnej nocy wszystkie namioty musiały być szczelnie zamykane na noc, a śledzie dokładnie wbite w ziemię. Więcej nocnych wizyt już nie było (po co, skoro „Murzynka” już nie było?!), ale z dzikami widywaliśmy się jeszcze wielokrotnie – rzeczywiście były przyjazne!

Na Helu moich rodziców ani sióstr nie było, bo odległość od Wrocławia była w końcu spora, ale to nie znaczy, że nie miałem w ogóle odwiedzin rodziny! Był Wujek Marian z Gdańska i Wujek Marek z Jeleniej Góry, który akurat był na urlopie nad morzem. Wujkowie odebrali mnie po obiedzie i spędziliśmy bardzo miłe, niezapomniane popołudnie. 

A do kanonu naszych historii rodzinnych przeszła opowieść, jak to „Wujkowie z Rafałem szukali morza na Helu”. Szliśmy bowiem lasem równolegle (zamiast prostopadle) do morza czekając na ten widok fal dopływających do brzegu i łagodnie rozbijających się o piasek. Przeszliśmy pewnie z kilometr (a szerokość Półwyspu Helskiego to w tamtym miejscu jakieś pół kilometra) i morza nie znaleźliśmy. Trzeba było już wracać, bo zbliżała się kolacja w obozie, więc tego popołudnia morza nie zobaczyliśmy.

W filmie „Chłopaki nie płaczą” Laska, jeden z bohaterów, na końcu mówi: „Bunkrów nie ma, ale też jest zaje.iście”. Podczas naszej wycieczki nad morze „Morza nie było, ale też było zaje.iście”. Dzięki Wujkowie! To był dobry czas!

Juniorzy młodsi 1994/95 (na obu zdjęciach):stoją od lewej: Jasiński Marek (Trener), Langner Robert, Kozłowski Artur, Piekarski Piotr, Szczepaniak Michał, Rusin Łukasz, Śmieciuch Maciej, Długosz Rafał,  na dole od lewej: Łoński Tomasz, Sikorski Bogumił, Mróz Marcin, Kwiatkowski Artur, Bąbalicki Andrzej, Kołodyński Paweł, Filipiak Oskar

MrzeżynoW Mrzeżynie, mieszkaliśmy, a jakże, na terenie jednostki wojskowej. Znów mieliśmy do swojej dyspozycji plażę, boisko usytuowane tuż przy podmokłych, bagiennych terenach. Do opieki nad grupą armia wyznaczyła jednego z żołnierzy. Miał być naszą osobą do kontaktu, pomagać w załatwianiu spraw i przekazywać informacje ważne dla nas podczas pobytu w jednostce.

Nasz opiekun był, jak się okazało, jedynym szeregowym na całą jednostkę ze zdaną maturą. W sumie to z tego powodu został wyznaczony do tej roli. Ciekawe rzeczy opowiadał, ale też ostrzegł: po prawej stronie boiska teren jest naprawdę podmokły, jeśli piłka wpadnie dalej niż 10 metrów za boisko, to uznajcie ją za straconą! Nie pamiętam dokładnie, czy było ich więcej, ale jedna na pewno poleciała dużo dalej i rzeczywiście nie ryzykowaliśmy jej odzyskania.

A teren był rzeczywiście podmokły – prawie połowa boiska wzdłuż tych mokradeł była koszona chyba cztery albo pięć razy podczas naszego pobytu, a i tak zaraz odrastała w ekspresowym tempie.

Był rok 1995, i już wtedy mieliśmy z Trenerem zajęcia teoretyczne dotyczące właściwego odżywiania się sportowców. Oczywiście teraz świadomość żywieniowa jest na nieporównywalnym poziomie, ale mówimy o połowie lat 90-tych XX wieku. Gdzieś czytałem, że w dopiero co utworzonej Premier League (pierwsza liga angielska, debiutująca pod tą nazwą w 1992 roku) dobre nawyki żywieniowe dopiero stawały się standardami. W polskiej pierwszej lidze jeszcze długo przyszło na to poczekać. A Trener już wtedy nie pozostawiał niczego przypadkowi.

Na mecze przygotowywał napój izotoniczny (Isostar w proszku), żeby dbać o prawidłowy poziom elektrolitów. Wypijaliśmy porcję jeszcze przed meczem, porcję w przerwie i porcje po meczu. Łącznie półtora litra każdy!

Akurat w jednostce wojskowej w Mrzeżynie Trener musiał korzystać z pięciolitrowych baniaków z wodą ze sklepu, bo ujęcie wody w jednostce było chyba zbyt blisko morza – cała woda w jednostce miała słony smak. Naprawdę słony! Nie był to „słony posmak”, tylko regularny słony smak. Wierzcie, że słona herbata to trudne doświadczenie dla kubków smakowych!

Napój izotoniczny piliśmy również podczas sparringu z przebywającymi również na obozie w Mrzeżynie (ale poza jednostką wojskową) piłkarkami ostatniej drużyny pierwszej ligi kobiet, Kolejarza Łódź. 

Piłka nożna kobiet nie była jeszcze bardzo popularna. Pierwszym Mistrzem Polski kobiet w piłce nożnej została drużyna Czarnych Sosnowiec. Było to w roku 1980 (zresztą w 2021 również ten sam zespół był najlepszy). Chciałem sprawdzić, jak radził sobie Kolejarz Łódź w 1995 roku, kiedy graliśmy ten sparring z dziewczynami z I ligi kobiet. W Wikipedii można jednak znaleźć tabelę dopiero z 2002 roku – to był pierwszy sezon względnie dobrze udokumentowany, wcześniejsze wskazują tylko pierwsze trzy miejsca. A po roku 2002 również nie wszystkie sezony są udokumentowane: są jeszcze luki. Historię Ekstraligi polskiej w piłce nożnej kobiet można znaleźć tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ekstraliga_polska_w_pi%C5%82ce_no%C5%BCnej_kobiet – cóż, trochę nam brakuje do, na przykład Amerykanek, gdzie „soccer”, czyli właśnie piłka nożna przez wiele lat był sportem popularniejszym wśród dziewczyn niż wśród chłopaków. 

W Polsce powoli się to jednak zmienia, coraz więcej dziewczynek gra w piłkę nożną i być może za jakiś czas będzie widać tego efekty. Kilkunastoletnia córka naszych znajomych trenuje w klubie od kilku lat. Teraz gra w bramce. Kto wie? Może za jakiś czas zastąpi Katarzynę Kiedrzynek z VFL Wolfsburg w bramce reprezentacji?  Trzymam kciuki!

Wracając do naszego meczu: szybko okazało się, że szesnastoletni chłopcy lepiej sobie radzą na boisku niż zespół z dołu tabeli pierwszej ligi kobiet. Krótko po rozpoczęciu meczu Trener po cichu (z szacunku do przeciwnika) nakazał nam grę „na dwa kontakty” (czyli nie możesz za jednym razem dotknąć piłki więcej niż dwa razy, możesz tylko ją przyjąć i potem podać albo strzelać). Wynik nie był najważniejszy, a po skończonym meczu zostało zrobione pamiątkowe zdjęcie (info dla ciekawych: wymiany koszulek nie było):

Juniorzy starsi 1995/96:stoją od lewej: Sikorski Krzysztof, Długosz Rafał, Bąbalicki Andrzej, Rusin Łukasz, Kołodyński Paweł, Backer Marcin, Kamiński Dariusz, Dziewczyny z Kolejarza Łódź, Łoński Tomasz, Zawisza Mariusz, Kwiatkowski Artur, Śmieciuch Maciej, Sikorski Bogumił

Oceny po meczuPo każdym meczu, na pierwszym treningu Trener podawał oceny za mecz. Często surowe, często denerwujące, ale z perspektywy czasu trudno się z nimi nie zgodzić. A kiedy ocena była solidna, to radość też była solidna.

W jednym z sezonów (1994/95 – juniorzy młodsi) prowadziłem swoje notatki z meczów (z kim graliśmy, kto strzelał bramki dla nas i jaką ocenę dostałem). Rzuć okiem:

Kawałek historii, pewnie są osoby, które pamiętają takie zeszyty z młodych lat. Podpisałem go nawet na okładce swoją ksywką z tamtych czasów: „Rudy”. Teoretycznie chodziło o podobieństwo (w grze i wyglądzie) do Rudiego Voellera:

tylko bez loków i wąsów 🙂 A że obaj mieliśmy jasne włosy, takie trochę w słońcu się mieniące innymi odcieniami to już inna sprawa 🙂

Systematyczność

Dotrwałem w tej systematyczności do końca sezonu. Tymczasem Trener Jasiński nie tylko robił to cały czas, ale zapewne dysponuje archiwami prowadzonych przez siebie zespołów do dziś! Systematyczność, zdolności analityczne, wychowywanie młodzieży i jego zaangażowanie w drużynę poznały SETKI chłopaków – co najmniej 700 zawodników prowadził w swoich drużynach! 

Zaangażowanie 

Zaangażowanie to chyba słowo klucz (które zawiera w sobie pozostałe), to zaangażowanie było wielokrotnie widoczne:

Piast

Pod taką nazwą występowaliśmy w rozgrywkach zakładowych, a Trener prowadził też drużynę o nazwie „Browar Piastowski” składającą się z pracowników znanego w wielu zakątkach Polski Browaru z siedzibą przy Jedności Narodowej we Wrocławiu, producenta piwa, którego nazwa była też nazwą naszej drużyny.

Dzięki temu na wszystkie nasze mecze wyjazdowe i wyjazdy na obozy podjeżdżał autobus zakładowy. A w ostatnim roku, jak skończyliśmy 18 lat, bywały mecze, że dostawaliśmy dwa piwa „dla taty” prosto z Browaru. Zdarzało się, że do domu docierało tylko jedno, ale o tym sza! 

Batony i sezamki 

Przed obozami trener odwiedzał różne firmy prosząc o wsparcie dla dzieciaków wyjeżdżających na obóz. Jednego razu zabrał na obóz karton batoników, innym razem kilka kartonów sezamków. Wszystko to stanowiło nagrody w konkursach, meczach, zawodach. Nie byliśmy w stanie przejeść tego wszystkiego (jeszcze długo po obozie mieliśmy spore zapasy), ale chęć wygranej nikomu nie pozwalała odpuścić. Graliśmy w ping-ponga, w siatkówkę, koszykówkę, strzelaliśmy sobie nawzajem rzuty karne, wolne. Celowaliśmy w poprzeczkę. Stawką były właśnie wygrane wcześniej batony, sezamki albo popularne wtedy gumy „Hubba Bubba” (teraz opisywane jako „smak dzieciństwa”). Dialogi:

– To co? O Hubbę-Bubbę?

– Wiadomo!

były na porządku dziennym.

Ulotki Pizzerii Verona

Rodzice płacili w tym czasie składki miesięczne na pokrycie najpotrzebniejszych wydatków. Musiały być ustalone na takim poziomie, żeby nie były zbyt wysokim wydatkiem, bo mogłoby się okazać, że ktoś z zawodników musiałby przestać grać, bo jego rodziców nie stać na zapłatę składki. Być może były jakieś wyjątkowe sytuacje – zwolnienia ze składek z powodów finansowyc, ale my nigdy się o tym nie dowiedzieliśmy. To był czas, kiedy status materialny nie „robił różnicy”. Różnicowanie z powodów materialnych w naszym zespole po prostu nie istniało.

Czasami jednak zdarzało się, że potrzeby były większe niż środki finansowe z klubu i od rodziców. Pewnego dnia Trener po treningu powiedział:

– Chcecie grać w nowych koszulkach? To jest robota do zrobienia: trzeba roznieść ulotki po dzielnicy. 

Roznieśliśmy! I w ten oto sposób zaczęliśmy grać w strojach z logo sponsora (dla którego w zamian roznieśliśmy parę tysięcy ulotek). Nieistniejąca już Pizzeria Verona z Jedności Narodowej we Wrocławiu stała się przez to „naszą pizzerią”! Nie pamiętam już, czy przez jakiś czas mieliśmy jakieś zniżki (mogło tak być), ale pamiętam, że jeszcze wiele lat później (gdy mieszkaliśmy już na Kwiskiej, czyli na drugim końcu Wrocławia), potrafiliśmy z moją żoną Kasią zadzwonić, że „trochę się spieszymy” i ruszamy właśnie na Jedności, więc żeby wstawiali Veronę, a my, tradycyjnie, zjemy na miejscu i lecimy dalej!

Te koszulki z logo „Verony” wspominam bardzo dobrze. W końcu zarobiliśmy na nie, mieliśmy okazję „zapracować na chleb koszulki” i nauczyliśmy się czegoś nowego o życiu. Uczyliśmy się nie tylko piłki nożnej, ale przez piłkę nożną. 

Juniorzy starsi 1995/96:stoją od lewej: Długosz Rafał, Bąbalicki Andrzej, Jasiński Marek (Trener), Banasiak Grzegorz, Szczepaniak Michał, Śmieciuch Maciej, Piekarski Piotr, Żywiecki Sławomir, Łoński Tomasz, Rusin Łukasz, Zawisza Mariusz  na dole od lewej: Sobczyk Radosław, Jasiński Marcin, Mróz Marcin, Kołodyński Paweł, Kwiatkowski Artur, Sikorski Bogumił, Woźnicki Artur, Blecharz Mariusz, ?

20 baniek

Nie pamiętam, ilu z nas to słyszało, ale na pewno był ze mną Michał, gdy Trener opowiedział, jak zdobył pieniądze na dofinansowanie do kolejnego obozu.

– Sponsorzy nie dopisali, ale musimy mieć pieniądze na obóz. Poszedłem do banku i wziąłem 20 baniek pożyczki, żona nic nie wie!

„20 baniek” (20 milionów złotych) to odpowiednik dwóch tysięcy, ale w tamtym czasie za tę kwotę można było kupić prawie 280 butelek wódki (71500 złotych), ponad 150 kilogramów szynki (131000 złotych) czy ponad 9000 jajek (2200 złotych).

Pani Emilio (Żona Trenera)! Proszę wybaczyć Trenerowi – to było w szczytnym celu!

Odnowa biologiczna

Trener powiedział, że po meczu albo po treningu ważna jest „odnowa biologiczna”, czyli poleżenie w wannie, żeby woda mogła ukoić zmęczone mięśnie. Wszystko dobrze, ale (pewnie nie tylko) u nas w domu w wyniku tego często było słychać takie oto okrzyki:

– Mamooo, weź mu coś powiedz! Siedzi w łazience już godzinę!

Na co ja (chociaż przecież nie wołały do mnie) darłem się:

– Trener kazał, jeszcze chwila!

Podziękowanie, „przybicie piątki” – po golu i po meczu

Trener Jasiński uczył nas, że po strzelonym golu (ale też po świetnej obronie) trzeba podziękować koledze z drużyny – za trud i za „dobrą robotę”. Uczył tego na przykład wprowadzając zasadę, że gol na treningu zostaje zaliczony dopiero po tym, gdy wszyscy zawodnicy z drużyny podziękują strzelcowi gola. Nie zajęło to długo, ale na tyle mocno wbiło mi się w pamięć, że we wszystkich kolejnych drużynach, w których grałem było to dla mnie odruchowe. Wiele razy dziwiłem się, że cała drużyna chce strzelić gola, a kiedy już cel zostaje osiągnięty, to połowa zawodników wraca na swoją połowę, jak gdyby nic się nie stało… A przecież się stało!!! StrzeliliśMY bramkę MY strzeliliśmy. 

Warto też podziękować za grę. Nawet przegrana może nas czegoś nauczyć na przyszłość, warto wyciągnąć z niej wnioski i dalej WSPÓLNIE dążyć do celu.

Jak wspomniałem, to dziękowanie było dla mnie odruchowe i dopiero pisząc ten tekst zdałem sobie sprawę, skąd się to wzięło. Wiele się wtedy wyjaśniło – po prostu wielu zawodnikom nikt nie zwrócił uwagi na ten aspekt gry.

Portfel 

Pewnego dnia na jednym z obozów w Błażejewku (nie pierwszym) wróciłem z treningu i ze zgrozą stwierdziłem, że nie ma mojego portfela. Ktoś ukradł! Ośrodek jest otwarty, każdy może wejść. Słowem: szukaj wiatru w polu! 

Poszedłem jednak do Trenera to zgłosić, może akurat ktoś coś widział.

Trener chciał poznać całą historię:

– To co się stało?

– No, ukradli mi portfel.

– A gdzie był ten portfel?

– No, na łóżku zostawiłem i poszedłem na trening.

– Zostawiłeś na łóżku i poszedłeś na trening? 

– No, tak.

– Ale drzwi i okna do domku były zamknięte i nikt nie wybił szyby, tak?

– No, drzwi tak, ale okna były otwarte, więc nie trzeba było wybijać…

– I portfel leżał na łóżku obok otwartego okna, tak?

– Nooo, tak…

– Szanse na złapanie złodzieja są małe, bo ktoś mógł sięgnąć ręką i po prostu go zabrać. Zgłoszę to, gdzie trzeba, ale nie licz za bardzo na to, że się znajdzie.

Mijała właśnie połowa obozu, wydałem mniej więcej połowę pieniędzy. Na szczęście legitymacja szkolna była w innym miejscu, więc straciłem tylko portfel (taki szary, zapinany na rzep, z logo Adidasa!) i pieniądze. 

Przez kolejny tydzień rzeczywiście za wiele nie wydawałem – czasami jakiś kolega coś „postawił” albo pożyczył (albo przegrał w jakąś grę, więc Hubbę-Bubbę mogłem pożuć). Ale generalnie musiałem żyć bez dodatkowych pieniędzy.

Na dwa dni przed powrotem do domu wracam z treningu i oczom nie wierzę: jest! Leży dokładnie w tym samym miejscu, pieniądze są w środku, nietknięte. Nie mogłem uwierzyć, że trafił mi się taki „uczciwy złodziej”. I dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, co właściwie się stało. Drzwi i okna do domku zamykaliśmy od czasu zniknięcia portfela bardzo dokładnie (dobra nauczka). A jednak portfel pojawił się na miejscu, skąd zniknął POMIMO zamkniętych drzwi i okien! Nie było żadnego złodzieja, to tylko ja dostałem dobrą nauczkę od Trenera. 

Od tego czasu raczej pilnuję swoich rzeczy – przez te wszystkie zapomniałem dwa razy zabrać bluzy i dresu z szatni. Dres się znalazł, bluzy żałuję, ale portfela pilnuję bardzo dokładnie!

Przeklinanie

Trener Jasiński był i jest zdania, że używanie przekleństw nie prowadzi do niczego dobrego. Zawsze był zwolennikiem unikania słów powszechnie uznanych za obelżywe, gdyż powodują one eskalację złych emocji. A przecież czasami trudno pogodzić się z decyzją sędziego czy z nieprzepisowym celowym faulem zawodnika z drugiej drużyny. 

Trzymanie nerwów na wodzy bywa trudne, ale może pomóc nawet w bardzo nerwowych sytuacjach:

Pewnego dnia na obozie graliśmy mecz z lokalną drużyną (pominę nazwę). Akurat w tym meczu byłem w rezerwie, więc widziałem to wszystko bardzo dokładnie. Od samego początku było widać, że na trybunach buzuje. Grupa lokalnych chuliganów przyszła na mecz i swoim zachowaniem dawała podstawy do obaw o nasze bezpieczeństwo. 

Owszem, czasami zdarzało się poprzepychać na meczu z przeciwnikami, skakaliśmy sobie do oczu, ale do bijatyk nie dochodziło i sytuacja zaraz się uspokajała.

Tym razem mogło się to wszystko wymknąć spod kontroli, bo chuligani – było ich około dziesięciu – od początku nas wyzywali i zachęcali swoich piłkarzy do ostrej gry.

Robiło się coraz bardziej nerwowo. Wyglądało na to, że przydałaby się policja, ale przypominam: były to lata 90-te XX wieku, nie było komórek! Po kolejnej porcji wyzwisk i próbie wejście na boisko (zatrzymani na chwilę przez zawodników drugiej drużyny) chuligani poczuli się jeszcze pewniej.

Trener przyglądał się temu z uwagą, większą niż temu, co działo się na boisku (najlepszy znak, że musiało być naprawdę poważnie). Po kolejnej wiązance w stylu „Zaje. mu!!! Złam mu nogę!!” odwrócił się do stojących za nim wyrostków (na około mających około 18-20 lat) i z pełnym spokojem powiedział:

– Kolego, nie mów tak!

W odpowiedzi Trener Jasiński usłyszał wiązankę skierowaną do siebie (nie cytuję, domyśl się!), po czym wstał, przeszedł przez barierkę, podszedł do najgłośniejszego i najbardziej rozwydrzonego kibola i złapał go za ucho. Tak się złożyło, że kolczyk w uchu kibola przerwał skórę i z ucha chuligana polała się krew.

Trener nic więcej nie powiedział, spokojnie zszedł do naszej ławki rezerwowych i zaczął obserwować mecz. Do końca meczu żaden z chuliganów nie powiedział słowa. Ten od kolczyka w uchu wyszedł ze stadionu i wrócił po chwili z plastrem na uchu. Również on już „nie dymił”. Okazało się, że są silni tylko w grupie, a wystarczył jeden mężczyzna, który odważnie przerwał ich wzajemne nakręcanie się, żeby sytuacja się uspokoiła. Po prostu pękli!

Nie muszę chyba mówić, jaki to miało wpływ na to, jak zawodnicy postrzegali swojego Trenera. Wskazówką niech będzie obrazek tytułowy tego wpisu 🙂Budowanie więzi w grupie: wspólne oglądanie meczów

Zdarzało się, że dzień po meczu wszyscy przyjeżdżaliśmy do Trenera do domu, żeby obejrzeć nagrany na wideo mecz. Czasami oglądaliśmy też u Trenera mecze reprezentacji, ale częściej oczywiście nasze spotkania. Czasami leciał cały mecz z cofaniem kluczowych momentów, a czasami Trener skupiał się tylko na kilku wybranych fragmentach. Wtedy też trudno było dyskutować ze słabszą oceną pomeczową. 

Tak poprzednie, opisane powyżej zdarzenie, jak i to wspólne oglądanie meczów u Trenera zbudowało więź w naszej grupie – hasło Muszkieterów z powieści A. Dumasa „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” doskonale to opisuje.

Przyjaciele 

W grupie dwudziestu kilku chłopaków wiadomo, że nie możesz spędzać tak samo dużo czasu ze wszystkimi, że z jednymi jest ci bardziej po drodze, z innymi mniej. 

Mógłbym wymienić tu pewnie 5-6 przyjaciół, ale, żeby kogoś nieświadomie nie pominąć, wymienię tylko tego najlepszego. Przypadkowo zostaliśmy przydzieleni do tego samego domku na pierwszym obozie w Błażejewku, nie znaliśmy się wcześniej, ale od tego pierwszego do ostatniego obozu zawsze byliśmy w tym samym pokoju/domku. 

Kiedy drużyna czekała na nas, to wszyscy wiedzieli, że zaraz (nieco spóźnieni) wpadniemy razem na zbiórkę, bo jeszcze kończyliśmy meczyk na komputerze i autobus uciekł.

A kiedy na chwilę nasze drogi nieco się rozeszły, to kiedy się widzieliśmy czy słyszeliśmy, to nawet po długiej przerwie nigdy nie „zapadała taka niezręczna cisza” (że się tak posłużę cytatem z Osła ze Shreka na temat przyjaźni).

Panie i Panowie: Michał („Kaszpir”/„Szczepan”) Szczepaniak! (oklaski, oklaski). Dzięki Michał!

Z wieloma z chłopaków mam dalej kontakt. Można śmiało powiedzieć, że „wyszliśmy na ludzi” (są wśród nas trenerzy, ludzie biznesu i nauki, wybraliśmy różne drogi, przekrój jest naprawdę spory).

Aż jestem ciekawy, co się będzie działo w komentarzach pod tym wpisem, bo coś czuję, że chętnych do dopisania paru słów od siebie będzie więcej!

Czasy się zmieniają, ale pewne wartości pozostają bez zmianCzasy się zmieniają. Lubię przywoływać flagowy przykład potwierdzający to zdanie: często kiedy wracałem do domu po treningu na zewnątrz było już ciemno. Trener chciał wykorzystać każdy moment, żeby nas czegoś nauczyć. Czasami zostawaliśmy jeszcze chwilę po treningu, żeby coś omówić.

W tym czasie moi rodzice zaczynali się denerwować, że tak długo mnie nie ma. W końcu jest już od godziny ciemno, czemu tak długo go nie ma?

A ja już wracałem i myślałem, że super by było mieć taki telefon w kieszeni, żeby zadzwonić i powiedzieć, żeby się nie martwili, bo już wracam i niedługo będę.

Wtedy jadąc tym tramwajem myślałem o tym w kategoriach science fiction. Wystarczyły cztery lata i miałem taki telefon w kieszeni!

Kiedy wychodziłem na podwórko przed blok jako mały chłopak, to po powrocie miałem nogi czarne od kurzu. Ale tak naprawdę czarne! Jedynie dwa małe kółeczka w miejscach, gdzie były wywietrzniki w trampkach pokazywały wtedy prawdziwy kolor mojej skóry 🙂

Nie za bardzo chciałem się tak brudzić, więc dążyłem do grania w klubie, na trawie. A przecież ledwie kilkanaście lat wcześniej Adam Bahdaj opisywał przygody chłopaków w moim wieku, grających na smutnych i szarych podwórkach powojennej Warszawy.

Do przerwy 0:1 to książka Adama Bahdaja i serial z 1969 roku.

Wyczerpujący komentarz w sekcji komentarzy do serialu (i trochę do książki) dodał użytkownik o nicku: Sebastian99. Warto przeczytać!

https://www.filmweb.pl/serial/Do+przerwy+0%3A1-1969-110850/discussion/S%C5%82%C3%B3w+kilka+-+pisane+po+mundialu,3145069

A gdyby ktoś miał chęć sobie przypomnieć / obejrzeć po raz pierwszy, to poniżej lista odcinków, żeby nie trzeba było długo szukać:

Odcinki:

1 https://www.youtube.com/watch?v=c2RlHwCgnlY

2. https://www.youtube.com/watch?v=dcM3Pr5JPms

3. https://www.youtube.com/watch?v=cUB-FoWFD-4

4. https://www.youtube.com/watch?v=dSqLUKZyJUg

5. https://www.youtube.com/watch?v=fJWnk8QEJNU

6. https://www.youtube.com/watch?v=YkpiuO9-FNo

7. https://www.youtube.com/watch?v=sGj8PThHsyQ

Treningi i sport jako sposób nauki wytrwałości i niepoddawania się

Trener Marek Jasiński nie czekał na wyniki badań naukowych, tylko robił swoją robotę. A wyniki badań przyszły później. Działo się to na Islandii. Poniżej dwa cytaty z dwóch stron internetowych. Do chwili zadumy dla rodziców dzieci i młodzieży:

https://mamopracuj.pl/islandia-poradzila-sobie-z-uzywkami-wsrod-mlodziezy-sukces-narodowego-programu-profilaktycznego/

W badaniach, na które powoływali się twórcy programu, udowodniono, że regularne uczestnictwo w zajęciach pozaszkolnych jest skutecznym czynnikiem ochronnym i wpływa na częstotliwość sięgania po używki.Uprawianie sportu, w tym także sportów ekstremalnych, pozwala na przeżywanie uczuć podobnych do tych, które wyzwalają różnego rodzaju zachowania związane z ryzykiem (także z używkami). Podczas zajęć z instruktorem wszystko odbywa się w kontrolowanych i bezpiecznych warunkach, a jednocześnie pozwala doświadczyć intensywnych emocji.” Klaudia Urban 30.03.2021

i druga:

https://instruktorsportu.pl/jak-islandia-dzieki-sportowi-i-rodzicom-rozwiazala-problem-uzaleznien-u-mlodziezy/

„Najczęściej cytuje się wyniki badań ankietowych, gdzie pytano nastolatków o upijanie się, zażywanie narkotyków bądź palenie papierosów. Warto zobaczyć efekty.

Grupa wiekowa 15-16 lat 1998 2016
Alkohol – upicie się co najmniej raz w ostatnim miesiącu 42% 5%
Marihuana – co najmniej raz w ostatnim miesiącu 17% 7%
Papierosy – codzienne palenie 23% 3%

Program też wdrażano w ostatnich latach lokalnie w dwóch europejskich miastach – Kownie (Litwa) i Bukareszcie (Rumunia). Tam również zaoferowano młodzieży m.in. darmowe zajęcia sportowe. W obu przypadkach odnotowano spadek incydentów związanych z upijaniem się młodzieży oraz braniem narkotyków. Kolejnym odnotowanym wskaźnikiem było zmniejszenie liczby prób samobójczych.” Mikołaj Kotowicz

Wartości 

Wartości bohaterów książki i serialu Adama Bahdaja, takie jak przyjaźń, oddanie, uczciwość, szczerość, dobre traktowanie innych, były w cenie również u nas. I również w następnych pokoleniach wychowanków Trenera Jasińskiego.

Oprócz moich przyjaciół z drużyny, miałem okazje porozmawiać z młodszymi zawodnikami, którzy wyszli spod skrzydeł Trenera Marka Jasińskiego. WSZYSCY mówią o Trenerze „Jasiu” tylko z szacunkiem i wdzięcznością. To nie może być przypadek, to nie jest przypadek!  

Zresztą, zobaczcie sami:

Paweł Kołodyński: „Ja bardzo dobrze wspominałem ten czas we Wratislavii za czasów trenera Jasińskiego. Mało tego – uważam że Ty, Maciek i Michał ukształtowaliście mnie w pewnym sensie!! Mam mnóstwo pozytywnych wspomnień z tamtych czasów.” – to moja odpowiedź: „Dzięki za miłe słowa o tym kształtowaniu! Zresztą, to działa w obie strony – to, z kim przystajemy wpływa na nas tak samo, jak i na tych, z kim przystajemy :)”

Michał Szczepaniak: „Trener Jasiu, jak go nazywaliśmy jako małe chłopaki, nauczył mnie bardzo dużą tego, co potrafię i był zawsze dla mnie kimś więcej niż tylko trenerem. Zapewne też gdyby do mnie nie zadzwonił parę miesięcy temu to już w ogóle bym nie grał w piłkę. Właściwie to tak naprawdę wróciłem do grania z jego powodu.”

Bogumił Sikorski: (w odpowiedzi na mój inny wpis Porządny z pana człowiek) „Rudy jak zwykle czyta się z przyjemnością, i jak na treningach z Trenerem Jasińskim „graj do partnera taką piłkę jaką sam chciałbyś dostać” tak i w życiu wystarczy traktować innych tak jak sami chcemy być traktowani i życie byłoby piękniejsze, a i częściej słyszałoby się „porządny z Pana człowiek” ????

Na zakończenie oddajmy jeszcze raz głos Pawciowi/Kołkowi, czyli Pawłowi Kołodyńskiemu:

„Przychodząc do Waszej grupy byłem trochę młodszy. Jednak dość szybko dostałem prawdziwą lekcję dorosłości, która procentowała już kilka lat później. Uczyłem się od Was najważniejszych wartości, które chłonąłem jak gąbka. Za trenera Jasińskiego na piedestale stawiane była uczciwość i szczerość wobec chłopaków i samego siebie. Dzięki tej grupie dość szybko nauczyłem się rozpoznawać u ludzi obłudę, kłamstwo i hipokryzję, a doceniać przyjaźń, indywidualizm czy pokorę. Wiem dobrze, że fundamenty tych wartości pozwoliły mi na dużo łatwiejsze i pełniejsze życie, że nie wstydzę się własnych decyzji, że potrafię spojrzeć w lustro z czystym sumieniem. Tak więc slogan Wratislavii okazał się dla mnie inspirujący 🙂 –  „Uczy i wychowuje”.”

I moja uwaga do ostatniego zdania Pawła: to nie przypadek, że slogan Wratislavii przewija się w jego i moich słowach. Po prostu ten slogan dobrze oddaje misję klubu!

Następny odcinek zacznie się od mojego zakończenia gry w MKP Wratislavia i od wizyty kolejnego niespodziewanego gościa (taka klamra), ale o tym w następnym odcinku.

Urodziny Trenera

Data publikacji (23.11.2021) tego odcinka cyklu „Futbol, futbol, futbol, przeżyjmy to jeszcze raz” nie jest przypadkowa. 

Na swojej drodze spotykamy różnych ludzi. Ja mam taką trójkę, którą spotkałem akurat w momentach bycia gotowym na punkt zwrotny. Pan, Panie Trenerze jest w tej trójce (równie dla mnie ważnych) osób, które najmocniej wpłynęły na dalsze koleje życia (i na pewno nie tylko mojego)… Dzięki Trenerze i najlepszego z okazji dzisiejszych urodzin! Wielu wygranych meczów!

Ciąg dalszy nastąpił! Trzecią część znajdziesz tutaj: https://blog.rafaldlugosz.pl/futbol-futbol-futbol-przezyjmy-to-jeszcze-raz-cz-iii/, a pierwszą tutaj: https://blog.rafaldlugosz.pl/futbol-futbol-futbol-przezyjmy-to-jeszcze-raz-cz-iMiłej lektury!

Daj znać w komentarzu, czy się podobało! 

0 shares Udostępnij0 Tweet0 Udostępnij0

Podobne wpisy

8 komentarzy

  1. Rewelacja!! Czyta się bardzo przyjemne razem z własnymi wspomnieniami:)
    Pozdrawiam wszystkich!!

    1. Miejsce na blogu jest, nie musisz się ograniczać. Dajesz znać i robimy rozszerzenie!

      1. Rafał…lepiej od Ciebie bym tego sam nie opowiedział:) Wracając do konkursu z półki nożnej z Błażejewa – ja nie pamiętałam kto wygrał i jakie drużyny byly ale zapamiętałam tylko jedno i to wlasnie od Ciebie ….co znaczy skrót FIFA/ UEFA:) dzięki!!

  2. Żyjemy w czasie opakowań gdzie gardzi się zawartością – pogrzeb jest ważniejszy od zmarłego , wesele od miłości a wygląd od intelektu. Szanuję tych, którzy wartości mają bo jak to słusznie napisałeś czasy się zmieniają.

  3. Super się czytało Rafał, dzięki.
    Tych historii to można by jeszcze opowiadać ????, np.
    – Kto wybrudził Mariuszowi poduszkę pastą?
    -Ja, ale niechcący trenerze.
    -Niechcący tak?
    – Nie. ????

    Pozdrawiam Was!
    PS. Zdjęcie trenera z początku bloga bomba.

Skomentuj Paweł Kołodyński- Kołek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *