||

Wrocławska Gastronomiczna Podróż Sentymentalna – Cz. II – Lody na Komandorskiej

Dla przypomnienia: nasza (mojej żony Kasi i moja) Wrocławska Gastronomiczna Podróż Sentymentalna zaczęła się w piątek  16 lipca 2021 w barze „Witek” na Wita Stwosza we Wrocławiu. Więcej info o naszej wizycie u  „Witka” znajdziesz tutaj. Po zjedzeniu tościka (chociaż bardziej właściwie: „tościora”) pomyślałem, że skoro tak sobie miło z Kasią spacerujemy, to warto by było przejść się jeszcze kawałek (jakieś 2 kilometry…) dalej i sprawdzić, czy dalej jeszcze funkcjonuje inne miejsce z dawnych czasów, czyli „Lody na Komandorskiej” pod numerem 6. Dobra wiadomość: funkcjonuje!

Znów bez kolejki

Podobnie jak z tostami, także loda kupiłem praktycznie bez kolejki. Podobnie jak z tostami, także loda kupiłem tuż przed zamknięciem (lody są otwarte do 20.00, a ja kupowałem o 19.53) – może dlatego ominęło mnie czekanie na swoją kolej. I wreszcie, podobnie jak z tostami, także ze smaku deseru byłem zadowolony. 

Na Komandorskiej jednak, oprócz smaku lodów, zmieniło się praktycznie wszystko: pamiętam, że w dawnych czasach kolejka stała na chodniku i po wejściu jednymi drzwiami do środka płaciło się za lody, wybierało smaki i wychodziło drugimi drzwiami. A teraz? Wchodzimy do środka, kasa też jest blisko wejścia, ale oprócz lodów można też „opędzlować” ciacho i napić się kawy albo czegoś innego – na miejscu, w środku. Tego wcześniej nie było. No i teraz to miejsce może działać cały rok, w przeciwieństwie do sezonowych punktów z lodami. Ciekawe, czy w zimie też można kupić lody. Muszę sprawdzić!

„Efekt wow”?

Zamówiłem 3 gałki, w normalnej, przystępnej cenie – po piątce za gałkę. Smak dalej uważam za świetny. „Lody z dawnych lat” nie zrobiły mi jednak aż takiego deja vu jak „Tosty z dawnych lat”. Podejrzewam, że kiedyś lody z takich punktów to był rarytas, w latach 80-tych XX wieku chodziliśmy jeszcze na lody na Cybulskiego albo do Romy na Rydygiera (Roma istnieje dalej, a na Cybulskiego muszę się wybrać i sprawdzić). Więcej było saturatorów na ulicach niż lodziarni (a przynajmniej tak zapamiętałem). Teraz saturatorów nie ma w ogóle, za to lody można zjeść w bardzo wielu miejscach i w bardzo wielu miejscach smak jest ok. No i pewnie dlatego trudniej o „Efekt wow” w przypadku lodów niż w przypadku tostów, ale i tak „mroźno zachęcam” do odwiedzin na Komandorskiej 6 we Wrocławiu! 

Co mają lody do Harrego Pottera? 

Na koniec ciekawostka: wizyta na lodach potwierdziła, że całe życie się uczymy! Jedną z wybranych przeze mnie gałek był „szerbet truskawkowy” (chciałem sprawdzić, czy smak z dawnych lat został ten sam – sprawdziłem, został). Pomyślałem, że to chyba jakaś literówka i że powinien być  „sorbet truskawkowy”. Nawet powiedziałem Kasi, że w Harrym Potterze i Komnacie Tajemnic hasło do gabinetu Dumbledore’a to właśnie „sherbet lemon” na polski przetłumaczone jako „cytrynowy sorbet”. 

I wtedy Kasia powiedziała słowa, które najczęściej to ja mówię, gdy pojawiają się jakieś wątpliwości: „najlepiej sprawdzić w internecie!”. Co się okazało? Parę rzeczy. Po pierwsze: dowiedziałem się, że istnieje szerbet i istnieje sorbet, i to nie jest to samo – w kontekście lodów sorbet to mrożony deser przyrządzony na bazie soku owocowego albo przecieru owocowego (może być w formie napoju), a szerbet to lody na bazie owoców i mleka o niskiej zawartości tłuszczu zwierzęcego (nie więcej niż 3%)!

Jeszcze ciekawiej zrobiło się, kiedy zacząłem sprawdzać, jak to było z tymi nazwami w Harrym Potterze. Okazało się, że:

– sherbet lemon to raczej cytrynowe dropsy i taka nazwa pojawia się w wydaniu amerykańskim Harrego Pottera (lemon drops)

– w pierwszej części (Harry Potter i Kamień Filozoficzny) w angielskim wydaniu Dumbledore proponuje profesor McGonagall sherbet lemon i takie właśnie tłumaczenie (cytrynowe dropsy) znalazło się w polskim wydaniu. Skąd różnica? Zapewne ze specyfiki tłumaczenia całej serii następujących po sobie książek o Harrym Potterze i być może trochę z braku kontekstu przy tłumaczeniu hasła wstępu do gabinetu Dumbledore’a (również tłumacze wersji duńskiej i szwedzkiej poszli w kierunku sorbetu).​

Czas do domu

Niespiesznie wróciliśmy do samochodu, po lodzie z Komandorskiej zostało tylko miłe wspomnienie, a w głowie grał mi niezapomniany Zbigniew Wodecki i „lubię wracać tam, gdzie byłem”. Ja też lubię! Ale lubię też poznawać nowe – wszystko w zdrowej proporcji.

To już prawie koniec Wrocławskiej Gastronomicznej Podróży Sentymentalnej, ale został jeszcze Epilog. Opublikuję go niedługo, ale jeśli nie chcesz przegapić tego zakończenia, to możesz zapisać się na listę mailingową (w polu w ramce powyżej). Dzięki temu łatwo dowiesz się o nowych wpisach. Do napisania niebawem!

0 shares Udostępnij0 Tweet0 Udostępnij0

Podobne wpisy

Jeden komentarz

  1. Stało się kiedyś w dłuuuugich kolejkach, dobrze, że lody dalej pyszne, a zmieniony wystrój? Też chyba dobrze, bo tam było bardzo ciasno????????

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *