Wrocławska Gastronomiczna Podróż Sentymentalna – Cz. I – Bar Witek
Inżynier Mamoń z Rejsu powiedział: „Proszę pana ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. W miniony piątek (16 lipca 2021) miałem okazję przekonać się (nie na melodiach), czy to kultowe zdanie pasuje również do mnie – wybraliśmy się na spacer po Wrocławiu i, po wielu latach, trafiliśmy do dwóch miejsc, które kiedyś bardzo lubiłem. Taka Wrocławska Gastronomiczna Podróż Sentymentalna. Jak było? Ciekawie!
Jedziemy coś zjeść „na mieście”!
Pierwsza ciekawostka: jak wychodziliśmy z domu, to zamysł był taki, że zjemy coś „na mieście”, ale nie ustaliliśmy, co to będzie. Mieliśmy po prostu się przejść i coś wybrać.
Ruszyliśmy z Placu Dominikańskiego, przeszliśmy przez Rynek, Plac Solny, Kuźniczą, Szewską, aż dotarliśmy na Wita Stwosza. To właśnie tam (pod numerem 40) ciągle jeszcze działa „Witek, Bar przekąskowy”. To właśnie tam w latach 90-tych XX wieku i na początku XXI, w czasach studenckich stałem w kilometrowych kolejkach po tosta w dobrej cenie. Tak, po jednego tosta – był tak duży, że spokojnie pozwalał zaspokoić duży głód! I to w naprawdę atrakcyjnej cenie.
Jedyna zmiana, która rzuciła mi się teraz w oczy to brak kolejki – byliśmy trzeci w kolejce i nawet był jeszcze wolny stolik. Było to trochę zaskakujące, bo przecież przed laty szansa na stolik była praktycznie zerowa. Szybko okazało się jednak, dlaczego nie było tłumu ludzi chętnych na tosta u Witka. Była bowiem 18.45, czyli do zamknięcia został kwadrans, a my nie zdawaliśmy sobie sprawy, że mało brakowało, a tego dnia tost przeszedłby nam koło nosa!
A jednak się udało i już po trzech minutach od wejścia do środka odebraliśmy wielkiego, gorącego tosta z serem i pieczarkami (za dychę!) dla Kasi i z szynką (za 11,50 PLN) dla mnie. Domówiliśmy jeszcze po ketchupie i napoju, płacąc za wszystko 32,50 PLN. Czyli cena pozostała atrakcyjna! Co ważne, wielkość tosta pozostała taka sama – czasami zdarza się, że za tę samą cenę wielkość porcji się zmienia (widziałem ostatnio butelkę popularnego napoju, która została odchudzona: z jednego litra zrobiło się 800 ml), a tu było dokładnie tak jak 20 lat temu.
A smak? Smak też taki, jak pamiętam sprzed lat – czyli bardzo sympatycznie. Przypomniał mi się film rysunkowy z 2007 roku Ratatuj – jest tam scena, gdzie krytykowi kulinarnemu zostaje podana tytułowa potrawa i stają mu przed oczami obrazy z dzieciństwa/młodości. Wcinając tosta od Witka miałem podobnie!
Czas się zatrzymał, czy to dobrze?
Czyli tak: cena, wielkość tosta i smak zostały po staremu. Po staremu został też wystrój. Ktoś mógłby powiedzieć, że stary, że niemodny, że czas na zmiany. W wielu przypadkach jestem tego samego zdania i zdaję sobie sprawę z tego, że wygląd miejsca może zachęcić do jego odwiedzenia albo sprawić, że nie odważymy się wejść do środka. Po „Barze Witek” widać znak czasu, moda zdążyła się zmienić i widać, że dawno nie było tam remontu, ale akurat w tym przypadku dla mnie wnętrze Baru jest częścią jego klimatu i mi nie przeszkadza. Właściciele postawili na jakość tostów i w tym od wielu lat nie idą na kompromis. Dlatego jeśli ktoś nie zna tego miejsca, to zapraszam do odwiedzenia – ustawiam tu wirtualną tabliczkę: „Sprawdzono: można wchodzić!”.
Czasami rolę takiej tabliczki spełnia kolejka tłoczących się do wejścia ludzi, a czasami rekomendacja „lokalsów” zorientowanych w gastronomicznej mapie miasta (tak robiliśmy na przykład w Dubaju wybierając restauracje i bary, w których jadali „lokalsi” i trafiliśmy do paru świetnych miejsc, do których pewnie niekoniecznie byśmy się skierowali bez uwzględnienia tego kryterium).
Być może w środku dnia i w środku roku akademickiego dalej ustawiają się kolejki do „Witka”, ale gdybyście trafili tam tuż przed zamknięciem (gdy kolejki nie ma), to śmiało! Można wchodzić, zostaniecie miło obsłużeni. Obsługiwały nas dwie panie – zgaduję, że właścicielka i pracownica. Mimo zbliżającej się godziny zamknięcia były uprzejme i uśmiechnięte, a tosty były gotowe właściwie od ręki. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że niedługo „Witek” zakończy pracę w tym dniu. A i tak po nas jeszcze paru Klientów weszło do środka i zostali równie uprzejmie obsłużeni – klasa!
Podsumowując wizytę po latach u „Witka”: gruby kciuk w górę!
A ja, chociaż nigdy tak o sobie nie myślałem, muszę powtórzyć słowa inżyniera Mamonia: ja też jestem umysł ścisły – bar „Witek” znam i mi się podoba!
Co było dalej?
Po wyjściu od „Witka” pomyśleliśmy, że jakiś mały deserek by się przydał. Postanowiłem zatem pójść za ciosem i sprawdzić, czy nadal działa inne miejsce, które zawsze chętnie w tamtych latach (przed wyjazdem z Wrocławia) odwiedzałem. W końcu skoro znów mieszkam we Wrocławiu, to może będzie okazja od czasu do czasu odwiedzić stare miejsca?
Jakie to miejsce? Masz jakiś pomysł? Napisz w komentarzu poniżej albo na FB, a ja niedługo napiszę, gdzie zakończyliśmy tę Wrocławską Gastronomiczną Podróż Sentymentalną.
0 shares Udostępnij0 Tweet0 Udostępnij0
Pomimo, że Pan Witold odszedł do lepszego świata, jakość jedzenia pozostaje niezmienna. Oby jak najdłużej. Wspomnienie pana z wąsem pytającego charakterystycznym głosem za każdym razem czy tost ma być z ketchupem czy bez mam do dziś dnia w pamięci.